Miasto na Pustyni Gobi pozornie jest niezbyt podobne do swoich polskich odpowiedników. W naszych miastach trudno o rozstawione na obrzeżach jurty czy handlarzy sprzedających świeże głowy kóz. Jednak im bardziej przyglądamy się miastom w południowej Mongolii, tym częściej dochodzimy do wniosku, że zarówno ludzie, jak i miasteczka w najdalszych częściach świata mają ze sobą wiele wspólnego.
Spis treści
Pustynna wieś
Punkt czerpania wody oraz jeden sklep spożywczy to wystarczająco, by zapewnić przetrwanie na Pustyni Gobi. W sklepiku kupić można herbatę, ryż, sól czy cukier. W pozostałym zakresie mieszkańcy wsi są właściwie samowystarczalni. Podstawę diety stanowią produkty zwierzęce: mleko i jego przetwory oraz kozie mięso.
Skupiska kilkunastu czy kilkudziesięciu budynków położonych po środku niczego są naprawdę biedne i nie ma co szukać w nich specjalnych atrakcji. Co więcej, w środku lata temperatury na Gobi są tak wysokie, że mieszkańcy pustynnych osad niespecjalnie kwapią się, by wystawić nos ze swoich domów. Dlatego na tłumy rozmówców, którzy opowiedzą Wam o lokalnej kulturze, nie macie co liczyć. O wsiach na pustyni nieco więcej przeczytacie we wcześniejszym poście.
Czasem jednak mieszkańcowi pustynnej Mongolii zepsują się buty, rozpadną spodnie lub nagła potrzeba zmusi go do sprzedaży jednej z kóz. W tym momencie z pomocą przychodzą miasta na pustyni Gobi.
Miasto na krańcach świata
Lokalne osady mają co prawda ledwie 2-3 tysiące mieszkańców, ale zaleźć w nich można to, co najważniejsze – targ. Tam natomiast załatwić można praktycznie wszystko – kupić zwierzę w formie żywej lub przetworzonej, zaopatrzyć w odzież, sprzęt budowlany, zjeść, zamówić nowe szyby u szklarza. Trudno znaleźć logikę w ułożeniu straganów, a gąszcz krętych przejść jest prawdziwym labiryntem
Mongołowie lubią dobrze wyglądać. W sektorze odzieżowym królują światowe marki: Gucci, Dolce&Gabbana i Dior. Wydając kilkadziesiąt złotych można wyjść stąd w stylizacji godnej modowych wybiegów Mediolanu. Wszystko oczywiście made in China, o czym dobitnie świadczą metki ozdobione napisami w języku chińskim.
Chociaż produkty są nieco odmienne, niż w Polsce, targowisko jako żywo przypomina nam bazary z rodzinnych stron. Panie sprzedające jeansy, które trzeba było mierzyć w środku zimy na cienkim kartonie, podrabiane koszulki z nazwiskami piłkarzy czy świecące na kilometr Rolexy… Te wspomnienia to nie miasto na Pustyni Gobi, a wspomnienia z targowiska w rodzinnym Zabrzu. Tych dwóch, pozornie odległych światów, naprawdę nie dzieli tak wiele.
W mongolskim sklepie
Miasto to nie tylko targ, ale i klasyczne sklepy. Na wielką egzotykę nie ma jednak co w nich liczyć. W Mongolii królują na półkach towary importowane: rosyjskie, niemieckie oraz… polskie smakołyki!
Co ciekawe, nie jest to specyfika wyłącznie większych miast. Im dalej posuwamy się w kierunku serca Gobi, tym mniejsze miejscowości spotykamy na naszej trasie. Często jeden – dwa sklepy spożywcze zapewniają zaopatrzenie w podstawowe produkty spożywcze dla całej wsi. Za każdym razem jednak na półkach królują polskie produkty – ogórki, kompoty, soki czy batoniki.
Gdy pośrodku Gobi wchodzimy do jedynego sklepiku w oddalonej o wiele kilometrów od innych osad ludzkich wiosce żeby zakupić coś na obiad, jedynym „obiadopodobnym” produktem okazuje się leczo polskiej produkcji. Na czym polega fenomen polskiej branży spożywczej, która potrafiła dotrzeć ze swoimi wyrobami aż do kraju Czyngis Chana? Tego nie udało nam się dowiedzieć do dziś.
Między wsią, miastem i pustką
Miasto na Pustyni Gobi nie porwie Was swoim urokiem. W związku z tym warto odwiedzić je wyłącznie po to, by zaopatrzyć w niezbędne produkty i wyruszyć dalej, na spotkanie z mongolską przyrodą. Nam po pobycie w kilku miasteczkach na pustyni nasuwa się refleksja, że wszystko sprawia w nich wrażenie tymczasowości. Stragany, domy, drogi – wszystko to mogłoby rozpaść się i zniknąć w kilka sekund. Mongolia chyba rzeczywiście jest krainą nomadów, stworzonych do wędrówki, a nie do życia w skupiskach miejskich.